Ponoć gdy przepływa we mnie tyle smutku, gaszę całe światło w pomieszczeniu.
Gdzie moja iskra?
Reposted from hormeza
Ponoć gdy przepływa we mnie tyle smutku, gaszę całe światło w pomieszczeniu.
Gdzie moja iskra?
Pożegnanie trzeba rozchodzić, krok za krokiem, po nocnym mieście.
Aż pojawi się taniec. I uwierzysz, że wszystko będzie na swoim miejscu.
Pora do domu.
Biegnąc nad oceanem, od którego oddzielają mnie lawowe głazy przypominam sobie, że ciężkie, dobrze osadzone kamienie nie boją się żadnego sztormu. Żadnego lęku.
Oczywista prawda. Tylko z deszczu powstaje rzeka, która tworzy.
Przepływa mi przez sam środek serca, aż do dołu brzucha.
Nad ranem mdłości i zawroty głowy. Czuję jak się zatrzymują i biegną nagle oba serca, zamknięte w klatce żeber. Niedotlenienie. Klasyka nadmiaru hormonów, trzepotanie przedsionków. Szybkie zerwanie się z łóżka, wymioty.
On też rzygał 7 lat temu podczas pięknej jesieni i potem umarł na serce pewnego listopadowego poranka. Wczoraj tak pięknie świeciło słońce.
Kruk zaginął, a też rzygał. Boję się że nie żyje.
Dlaczego się tak o niego martwisz? Bo nikt inny tego nie robi.
Absurdalne myśli, zaspane, niedotlenione. Ale to już przecież 5. Trzeba wstawać do pracy. Ogarnąć się, dojść do siebie. Niedługo będzie dobrze. Przecież nieraz tak było. Przepowiedziałam sobie, że nie umrę przez serce. Tym przecież został obdzielony On 7 lat temu, on jeden z naszego Triumviratu. Wakat sercowca jest zajęty. Mi przejdzie. Read More »
Dawne lęki budzą się na nowo, gdy ciało traci kontrolę. Rany, zaleczone i zaszyte, otwieram z premedytacją, tam gdzie kiedyś biegł krzywy ścieg szwu. Rany. To były blizny. W jakimś szaleństwie rozrywam to, co już nie ma znaczenia. Oglądam od środka, widzę, że nic tu nie ma. Przeszłość jest za nami. Dlaczego więc, po co?
Na razie nie znajdę wyjaśnień. Noc nie oferuje mi wyciszenia myśli. Włosy o poranku przed świtaniem wypadają na podłogę, lecą garściami jak moim pacjentkom po chemii. Czuję swoją śmiertelność i małość. Kruszą się jak spokój przekonań o samej sobie. Parę tygodni, mówię. Parę tygodni i się uspokoi. Nie biorę małej białej tabletki, nie rozpuszczam jej na języku, żeby wrócić do normy. Wierzę że to pomóże. Nieważne, prawdziwie czy placebo.
Będzie dobrze. Zawsze jest. Czasem trzeba poświęcić jedną noc, wtulić się w nią i przejść puste ulice samemu. To koi jak śnieg, który już wkrótce, wkrótce. Spadnie na gorąca głowę i dłonie. Read More »
Od dwóch dni deszcz.
Leje. Poziomo zacina w twarz. Zimno spływa po włosach, kurtce, twarzy rozmazując makijaż. Przesiąkam do szpiku.
Jakby nigdy nie miało przestać. Nie ma już w sobie nic z letniego zapachu i poszumu. To szum. Zabiera cały dźwięk dookoła.
To było wyjątkowo zimne lato. Najzimniejsze od 100 lat na Islandii. Tamto jedno, przypadkiem, gdy mocniej wybuchł wulkan, obsypując głowy popiołami, wcale się nie liczy. Tego roku nie dopłynęło do mnie ciepło reszty świata. Golfsztorm, był, a jakby go nie było. Ubierałam się szczelniej, chuchając na serce, żeby nie wyziębiło się jak ptak, który nie ma jeszcze piór.
Tych zginęło przecież tak wiele. Setki piskląt pardw umało z zimna, utopinych w mgłach i wilgoci. Nie było dla nich słońca. Głuptaki miały najgorsze możliwe od 50 lat lęgi na Wschodzie Wyspy. Wiele wycieńczonych fok na plażach. Humbaki. Kto doliczył się humbaków? Było ich mniej martwych, wyrzuconych na brzeg, mniej białych eksplodujących od gazów brzuchów. Tak wiele nie dopłynęło. Tak mało widziałam wśród fiordów. Read More »
Przeczucia z miękkiego wnętrza kości mnie nie myliły-po cudownie słonecznym tygodniu przyszły deszcze, wiatr i szarość. Jakby tamten tydzień był takim ostatnim.
Ostatnim, kiedy latają dookoła trzmiele, nie wiedząc, że nie powinny tego potrafić.
Każdego dnia podczas przerwy na lunch siadałam na dworze, na zielonej jeszcze trawie. Siedziałam, osłonięta od wiatru, jedząc pocięte warzywa, owoce, karmiąc się jednocześnie słońcem. Rozpływając się jak kot.
I wtedy zjawiał się on. Kruk. Mój pacjent, który przez ostatnie dwa tygodnie przestał być "moim", bo zmieniłam maszynę. Troszczyłam się o tych, którzy leczyli się naprzeciwko. Na początku kręcił się dookoła, jak przesadnie wychudzone ptaszysko owinięte w kolorowy koc, trzymając w ręce skręta i popalając. Chodząc po dziedzińcu szpitala i paląc to, co nielegalne. Kto zabroni wariatowi? Kto zabroni temu, kto umiera? Read More »
Powiedziałaś, że jestem nieraz dla Ciebie jak jedyna żywa tkanka w martwym świecie. Dlatego czasem musimy otwarcie porozmawiać.
Powiedziałaś po ponad miesiącu, gdy nie chciałam Ci się narzucać, a tak bardzo się martwiłam. Wiem, że musisz mieć swoją przestrzeń.
Zaczęłam zaprzeczać.
Jestem tylko brudnym człowiekiem, śmietnikowym szopem. Dawno nic mnie tak nie zawstydziło.
Jednocześnie nic dawno nie sprawiło, że uwierzyłam w to, co czasem próbuje robić.
Dlaczego, po co?
A dlaczego by nie?
To był zbyt piękny dzień, żeby śmierć miała do niego klucz.
Nie myśli się o śmierci, gdy po prostu przez moment siedzi się razem na trawie z kimś i grzeje twarz w słońcu nie mówiąc za dużo.
Obiecuję zostać do końca.
Mogę kłamać sama przed sobą, udawać, że nie da się mnie tak łatwo zranić. Jednak wszystko zawsze wypłynie na wierzch, zwłaszcza, że chodzę bez skóry. Dlatego tak łatwo wniknąć we mnie, prosto do najcieplejszego miejsca. Nie trzeba szukać wejścia w porach, otwartych nodrzach, źrenicy oka. Pozwalam przyjść i zostać w samym środku. Bez komplikacji i bez starań. Nie mam skóry, która by mnie chroniła. Bo nigdy nie czułam, że potrzebowałabym ochrony.
Moja siła nie polega na tym, że jestem kuloodporna, jak mawia A.. Zranienia, oparzenia, silniejsze niż ktokolwiek by się spodziewał, na żywej, czerwonej tkance zamiast na białym płacie ochronnego naskórka.
Noszę inny sekret. Potrafię zaopiekować się swoim własnym bólem jak mało kto. Czekać cierpliwie, dając się kąsać, nie krzyczeć, nie unosić się pomimo małych ugryzień ostrych zębów. Siedzieć w bezruchu, by nie płoszyć, nawet gdy ścierpną nogi w lotosie. Read More »
From Yt comment:
" This song is somehow simultaneously epic, eeire, beautiful ,frightening , classical, and probably willplay during the end of the world"
I cannot disagree. I sink deep into the sound, and the sound sinks into me.
W moim życiu bardzo ważna jest pewna audycja radiowa. Słucham jej regularnie razem ze swoim mężem. Wzruszamy się i zatapiamy w muzyce.
Wczoraj podczas audycji padło moje imię i prowadząca zacytowała fragment maila, którego w momencie pewnego wzruszenia do nien napisaliśmy.
Dawno nie czułam takiego zaskoczenia i wzruszenia zarazem. Po raz kolejny przekonałam się, że muzyka, zwłaszcza słuchana wspólnie, łączy i trafia do serca jak nic innego na tym świecie.
Ocean dzisiaj tak spokojny. Nic nie wskazuje, że szykuje się na jutrzejszy sztorm.
Tak samo jest ze mną. Nic nie widać na powierzchni.
Dzisiaj minie równo 10 lat, od kiedy umarłeś.
W 2012 roku, gdy tylko wyszedł ten album Red Hotów, gdy już wiedzieliśmy, że nic nie uleczy potwora w twojej głowie, obcej tkanki o pięknej nazwie skąpodrzewiak ( jak nowotwory mogą nazywać się tak poetycko?), ten kawałek stał się tak bardzo Twój. A może i nasz.
Cieszę się, że Cię spotkałem podczas spaceru na linie.
Przez długi czas nie była ważna data. Najważniejsze, że to była Noc Spadających Gwiazd. Od tamtej nocy, 10 lat temu, spadające gwiazdy zawsze kojarzyły mi się z tym, jak ty zgasnąłeś, Malarzu. Myślę zawsze o tym, jak chciałeś odejść na swoich zasadach, nie trzymając się kurczowo przetrwania. Wiedząc, że to koniec, że potem tylko ból, kolejne miesiące, utrata sprawności, rozdarłeś swoje żyły na przedramionach i pozwoliłeś, żeby życie wyciekło z ciebie i wylało się na podłogę, którą ja potem sprzątałam. Nie mam ci tego za złe. Read More »
14 lat razem.
8 po ślubie, choć, ten zmienił tylko moje nazwisko, dokładając mi drugie. Dlatego gdy ktoś mnie pyta, która to rocznica, mowię, że 14. Nie licząc lat formalnych. To 14 lat temu był ten dziwny dzień, gdy żadne z nas nie wiedziało po nocy, czy jesteśmy razem, czy nie. Aż po zachodzie słońca zrobiło się to tak naturalne, oczywiste - że już zostało.
Spokój w miłości, dziwna oczywistość od samego początku.
Gdy ktoś mnie zapyta, jak będziemy świętować, wzruszę ramionami i uśmiechnę się pod nosem. Nie będzie żadnej drogie restauracji, bukietu kwiatów i wina. Nie chcemy, nie potrzebujemy.
Będzie deszcz lejący za oknem, bo pogoda na Wyspie jest już jesienna. Szum wiatru, zimno - a w domu zapalone świeczki i grzeinik. Gorące kakao w kubkach, my zawinięci w koc na kanapie, przytuleni, słuchający naszej ukochanej audycji radiowej. Nic więcej mi nie trzeba. Żadnego świętowania. Bo od 14 lat najważniejsze, najpiękniejsze jest to co na co dzień. Read More »
Zjawiła się. Pierwsza. Jeszcze blada, na granacie nieba, zamiast jego głębokiej czerni. Przeciągająca się po przebudzeniu, a nie tańczącą.
Ale jest.
Pierwsza, sierpniowa.
Poczatek i koniec.
Dotarliśmy i my.
Sobotnia kolacja zjedzona przy nowo narodzonym wulkanie smakuje niepowtarzalnie.
Jeśli raz w życiu usłyszysz wrzenie lawy, wydobywającej się z wulkanu, nie zapomnisz tego do końca życia.
Odważam się znów śpiewać coraz głośniej.
Nawet bez dźwięku.
Na morzu, na błękitnym morzu- tam ciągle pływają stada białych łabędzi, które krzyczą.
Poznałam człowieka, który ma na imię Kruk. Urodził się tego samego dnia, w którym zmarł jeden z moich najlepszych przyjaciół, choć kilkadziesiąt lat przed tym, zanim mój przyjaciel w ogóle się narodził.
Na mojego przyjaciela wołaliśmy Królik, choć ja często zwałam go krukiem.
Krukiem, Szamanem, Indianerem.
Zawsze uważaliśmy, że to jego zwierzę- przewodnik. A potem zmarł. Wysiadło mu serce pewnego listopadowego dnia.
Ale parę dni temu poznałam więc człowieka, którego prawdziwe imię to Kruk. Nic niezwykłego u Islandczyków. Znałam kobietę, która miała na imię Rzepa. Gdy mi się przedstawił, zamachał rękami niczym skrzydłami i wydał z siebie kruczy odgłos.
Mam na imię Kruk. Jak ten czarny ptak- dodał, żebym zrozumiała, nie będąc pewnym, czy wiem, co to znaczy po islandzku.
Wiem co znaczy Twoje imię. - uśmiechnęłam się szeroko, patrząc mu w oczy. Kruk to jedno z pierwszych słów, jakich nauczyłam się po islandzku. Read More »
Dziwna rzecz z tymi rzekami i drogami – rozmyślał Ryjek. – Widzi się je, jak pędzą w nieznane i nagle nabiera się strasznej ochoty, żeby samemu też się znaleźć gdzie indziej, żeby pobiec za nimi i zobaczyć, gdzie się kończą…”
„ Kometa nad Doliną Muminków ” Tove Jansson