Powtarzam więc sobie sama:
Najlepszą i jedyną słuszną decyzją nieraz jest odpuścić to, co krzywdzi, choć zrezygnować- też tak bardzo rani. Najlepszą decyzją jest odejść.
Przeszłość nigdy się nie powtarza. Ta rzeka płynnie nieustannie, złączeni z jej biegiem zmieniamy się, gdy tylko na to pozwolimy. Możemy wybierać tylko to samo, gdy coś w nas tęskni za dawnymi deskami seny tego teatru. Musimy być mądrzejsi o nowe role. Nowe spekakle które rozegramy z największym pięknem i cudem.
Żadna poezja tego nie wyłumaczy, tego nie zmieści. Jest dosadnośc ciała i jego intuicji płynącej z głębi trzewi. Nie ma większej mądrości jak słuchać. Słuchać i słyszeć.
Powtarzam sobie to, co wiem, bo tak wiele się nauczyłam. Mimo bezsennej nocy pamiętam, jak odejść, odpuścić, daje ulgę. Pamiętam tamten oddech. Lekki. Read More »
No i co ja mam zrobić z tym całym bezsilnym lękiem? Gdzie go schować? Gdzie pomieścić?
Nie chcę, by znowu wszystko upadło tak zwyczajnie na podłogę i roztrzaskało się na miliony drobnych kawałków. A nie mam jak cię złapać. Stoję tak daleko.
Pora zmyć z siebie ciepło. Pora wracać.
Jesteś dla mnie heim. Jesteś dla mnie heima.
Ten umierajacy chlopak
Ulepiony cały w wody zimnego Atlantyku
Powiedział mi, że moje oczy są koloru oceanu. I jest ta jedna magiczna sztuczka, którą pojmą tylko niektórzy.
Gdy zmienia się ich barwa- wszystko zależy wcale nie od tego, jakie niebo się w nim odbija. Ale jaką pogodę noszę w sobie.
Wszystko pochodzi z głębi. Jak jesienne meduzy, podwodne galaktyki które
Przez chwilę tylko
Wypływają spojrzeć co istnieje poza mokrym światem
Ta jedna myśl - czy dla nich to pod czy nad?
Nocne niebo, jakie niepojęte dla nich ma dno?
Co widzisz pod moją powierzchnią?
Co leży w ciemności poza odbitym światłem?
Twarde i łamliwe kości uplecione z przeszłości
wielkiego wybuchu
Wilgoć meduzy wyrzuconej na piach
Zanurz się we mnie.
Kocham aż boleśnie światła świtów
Rozpękniete jak dojrzały owoc granata
Pestki rozsypane w piasku
Chcę to przeżywać ciągle na nowo
Od nowa
Czuję się dzisiaj nie tak, jakby tylko wciągnięto mi śruby z kości, gwoździe z łapy.
Czuję się, jakby ktoś wyciągnął mi długi cierń, który od miesięcy tkwił w sercu. Załatał dziurę w płucach, przez którą uciekało mi powietrze.
To koniec. To początek.
Moje serce czuje się banalnym ptakiem wreszcie wypuszczonym z klatki. Bojowym rudzikiem, szczebioczącym szczygłem, pikującą z kamiennej wieży pustułką. Moje serce jest tym zielonym dzięciołem, którego uratowałam niegdyś, jako dziecko, gdy złamał skrzydło.
Mogę odlecieć, nie mam ciężaru u szyji.
W tym slońcu dzisiaj, widząc horyzont- dawno nie czułam się tak wolna.
Moja babcia powiedziała kiedyś: będziesz jak ja. Twoja matka jest za słaba i nic z niej nie będzie, jest krucha. Twoja siotra ma już inną krew. Bedziesz ty. Bo nie ma innego wyboru. Też nie masz. Nigdy nie urodzisz chłopca który przeżyje.
Po mroku nadeszła pora jasnego słońca.
Brak nocy- nie czuję się gotowa. Znikną znów gwiazdy, zniknie księżyc. Nie jestem gotowa. Za mało widziałam w tym roku tańca zorzy na czarności nieba, zamknięta. Gdzie uciekły te miesiące? Jakim cudem to już lato, jego pierwszy dzień tuż- tuż?
W zamrożeniu, w zamknięciu, w przestrachu.
Zgubiłam rytm, w którym co roku na nowo wyrastam, jak pęd wieloletniej rośliny, jak wierzba puszczająca pył z małych kotków na wiatr.
Kiedy to?Jak to? A jednak. Tyle słońca. Krzyk mew powrócił za oknami.
Czy jestem gotowa?
Muszę. Nic to. Zatrzymana, nie zatrzymam świata. Uparte powtarzalności,, wirowanie wokół tej samej osi od nowa. Noc bez dnia, dzień bez nocy, codziennie jednak wschód i zachód. Co roku ciepło i zimno. Smutek i zmęczenie, euforia i wybuch. Cykle na zewnątrz, cykle we mnie. Read More »
Good things come to those who learn to wait
Wait for the sun to fall into the world
One by one we watch the stars blossom above
Zawsze. Już zawsze.
Nigdy nie wiem, gdy mnie zaskoczy. Ten właściwie zwykły obraz, tak znany. Ten, w który już kiedyś wpatrywałam się przed laty, dyskutując, czy można zrobić z tego dramat.
Ten, który, śmiałam się z tamtymi ludźmi, powinnam sama namalować.
Za każdym razem, gdy zobaczę ten właśnie obraz, poczuję ukłucie pod żebrami. Wyszepczę z bólem "Van"- nie myśl jednak, że myśląc o autorze. Przeczuwasz, że tak nie jest, prawda? Nie można mieć tego rodzaju łez w oczach, myśląc o holenderskim pacykarzu.
Więc tak. Do końca życia, gdy zaskoczy mnie tak po prostu, gdzieś w sieci, w książce, poczuję ból w miejscu, gdzie kiedyś była spora część serca- a została tylko krzycząca pustką dziura.
Ta dziura jest mi potrzebna. Ta dziura sprawia, że reszta tak żarłocznie obrosła mięsem życia. Read More »
When it's said in the dark
And you know it's always there
When it's dead in our heart
But your mind is unafraid
When it's said in the dark
And you know it's never coming back
When it's there in your heart
In your mind you set it free
Mi samej nieraz ciężko siebie nosić.
Nie chcę być ciężarem jeszcze i dla Ciebie.
Za zasłoną deszczu wyczuwam ten zapach. Jest, oto jest, oto i tu dotarł. Sprowadza na mnie szaleństwo. Ten niepokój, gdy woła zew, gdy chcesz wyjść, ale nie możesz! Musisz czekać! A przecież tuż za ulicą, za dwoma, jest. Błękit, szarość, czerń nawwt, jak czarne oczy. Jest szum i to, co widać najgłębiej, najłebiej, gdy patrzy się, nie widząc. Całą zimą tęskniłam, bo zimą przecież wszystko jest inne. Sztormowa szarość, krzyk fal, mewy jak duchy. Niedobitki kaczek jak pokutnicy, czekający na otwarcie bram bogatego miasta. Piękno surowości.
Każdego dnia jesteś inne.
Kochanko duszy i kochanku serca mój.
Co roku chodziłam nad ocean, co dnia, by sprawdzić- oto ten dzień, gdy się obudziłeś. Witaj, przyjacielu. Witaj, moja własna Persefono. Zapisywalam co roku w kalendarzu ten dzień, gdy poczułam. To jak sole trzeźwiące podstawione pod nos, choć to subtelność, tylko jedna nuta. Ale pobudza, rozszerza źrenice. W słonej zimności- strumień ciepła. Zgnilizna glonów. Rybi trup. Na nowo życie. Znakiem odrodzenia nie jest dla mnie Read More »
De profundis.
Nie wszystko jest takim, jakie chcialabym, by było. Ale nie musi. Tyle wystarczy.
Tyle wystarczy, by wypluć ten wilgotny, słony kawałek mięsa z płuc.
Tyle wystarczy by splunąć i wziąć głębszy odddech.
Zanim znów się zanurzę.
Pierwsza, do której nie można usiedzieć. Do której po tak długim czasie można tańczyć nieporadnie.
To nic, że nadal się kuleje. To nic, gdy włosy fruwają dookoła głowy i wirują ręce.
Tęskniłam.