Zmęczyć ramiona i poranić dłonie 

Próbując przepłynąć lodowatość oceanu

Tonąc zrozumieć że można tym się

Zakrztusić ale przełknąć wypić 

Tlen czerpać mogą płuca 

Nawet z gestej czernią wody

 

Wypić wszystkie morza przez słomkę

Dotrzeć wreszcie śladem gazowego blasku

Do latarni zapalonej przed domem

Pozbawić wszystkie przydenne potwory

Wody ciśnienia i kryjówki 

Przestać bać się tego co ślisko żywe 

Tylko wówczas gdy nie dociera światło 

 

Ptakami latającymi nad nową pustynią

Nie oznaczać możliwości wyspy to nowy kontynent

Przeczesać grabkami piach i odkryć amonit

Uspokoić siebie i oddech wtedy 

Gdy spadnie deszcz jaskółki ulepią gniazdo 

Gotowe można mieszkać 

Stworzę nam drzwi stworzę nam okna

 

Zasieję w piachu len komosę i posadzę jabłoń 

Poglaszczę porosty których prawdziwe imię jest

Chichotem padającego ulewnie deszczu

Który zapełni na nowo dno i nic nie urośnie

I nic nie przerwa w tym śnie 

Głupcy jak ja będą czekać na zimę 

Wierząc że mając gorący język

Da się zjeść cały ten śnieg


Reposted from hormeza