W grudniu na Islandii noc trwa około 20 godzin. 

Kocham uprawiać rośliny w domu. Nie mam ogrodu, w którym mogłabym siać i plewić. Mam za to mnóstwo roślin w doniczkach. Też takich, które znam od pestki, wsadzonej w ciemna ziemię. Mam do nich cierpliwość. Podlewam je, przesadzam. Mówię do nich, patrzę na nie z czułością. Nawilżam ich liście. 

Bałam się, że nie przetrwają zimy. Poprzedniej bowiem straciłam kilka z nich. Zimę na Islandii przetrwają najsilniejsi. Zimowy mrok potrafi zabić. Nie tylko rośliny, ale i ludzi. Kiedyś już prawie zabrał mi męża. 

Męża, który jest jednak ze mną. I wie, jak kocham rośliny. Dlatego dał mi nadzieję przed zimą, w środku deszczowego lata. Zbudował dla nich półkę, kupił odpowiednie dla nich żarówki. Buduje kolejne konstrukcje w naszym małym mieszkaniu dla całej reszty mojej uprawy. Dla mnie. Żebym nie płakała po kolejnej stracie. Dla nas, żebyśmy mieli więcej powodu do uśmiechu. Gdy śmieje się jedno, uśmiecha się drugie. 

 

Mój mąż lubi rosliny, nie kocha ich jednak tak jak ja. Nie grzebie w ziemi gołymi rękami. Ale kocha mnie. Zależy mu na mnie. Dlatego zapełnia moja przestrzeń światłem. Nie tylko tym dla roślin. 

 

Dajemy sobie nawzajem nadzieję zarówno w środku lata, jak i w mroku zimy. Być może, dlatego przetrwaliśmy już tak wiele i jeszcze wiele przetrwamy. 

Tworzymy, zamiast niszczyć. Dzień po dniu. 


Reposted from hormeza