Trzy lata temu, w grudniu, nie mogłam przestać słuchać tego kawałka.
Budziłam się nocą a ciebie nie było w łóżku. Nie było cię w mieszkaniu. Bałam się, że nigdy nie wrócisz. Że w końcu to zrobiłeś. Zabiłeś się w ten albo inny sposób. Chodziłam za tobą do łazienki, czekałam w napięciu, gdy byłeś tam trochę za długo.
Istny nieszczęśliwy trójkąt miłosny. Ja, ty i twoja depresja. Twoje urojenia.
Byłeś daleki i nieobecny. Uciekałeś nie tylko nocami z łóżka, wracając, jakby nigdy nic się nie stało. Najdalszymi drogami, którymi nie mogłam za tobą pójść, chodziłeś w swojej głowie. Odgrodziłeś się murem.
Nie płakałam przy tobie. Przytulałam twoje puste wtedy ciało, które wstawało, mechanicznie chodziło do pracy, mnechanicznie jadło, mechanicznie oddychało. Gładziłam cię po głowie, choć nieraz bałam się ciebie dotknąc. Potrafisz być przerażający. Chciałam ci mówić, że tyle lat jestem przy tobie, jestem więc i teraz. Jeśli ty krwawisz, to i ja krwawię. Jestem tu. Chciałam ci powiedzieć, ale nie miałam którędy.
Byłam z wami samotna. Z tobą i twoją chorobą. Nieraz nadal jestem. Ale wtedy...po pierwszych miesiacach w obcym kraju, gdzie nie było naszych przyjaciół, mojej mamy. W obcym kraju, jeszcze nie wiedziałam wtedy w ogóle, gdzie jest psychiatria. Nie mieliśmy jeszcze ubezpieczenia. Mieliśmy tylko siebie. I ciebie w tym "my" straciłam przez moment.
Chciałam wtedy powiedzieć, żebyś do mnie wrócił. Potem zrozumiałam, że to też byłeś ty. Część, którą muszę tak samo kochać, jeśli mamy przetrwać.
Bałam się że cię stracę. Stracę nas. Stracę siebie. Teraz myślę, że straciłam część siebie. Twoja depresja nie zabrała tylko tobie czasu, siły, beztroski. Zabrała ją też mnie. Ale sama na to się zdecydowałam. To była moja świadoma decyzja. Podjęta tylko i wyłącznie przez jedną rzecz- miłość.
Nie mogłam i nigdy nie będę mogła przestać cię kochać. Niezależnie, czy masz moment remisji, czy znów się zapadasz.
Przez 13 lat naszego związku chorowałeś nieraz, tak że nikt oprócz mnie tego nie zauważał. Umiesz pięknie udawać, funkcjonować. Ale wtedy....wtedy myślałam, że to koniec. Depresja zabierze mi ciebie, a ja nie jestem w stanie niczego zrobić. Sama, w obcym kraju.
Nadal nieraz się boję. To już zawsze zostanie we mnie, to czuwanie, wypratywanie oznak. Teraz, na początku grudnia, widzę, że znów brakuje ci siły. Widzę, że ledwo utrzymujesz się na powierzchni. Ale znów jesteśmy w tym razem. Jesteś w moim sercu, które jest przecież twoim domem. I oboje, my, jesteśmy mądrzejsi o tamto minione. Jesteśmy silniej złączeni, bo przeżyliśmy. Bo tego wieczoru pod koniec grudnia wszystko pękło i płakałeś godzinami, wtulony we mnie. Wróciłeś do domu.
I nie minęło wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ale od tamtego momentu wiedziałam, że przeżyjesz. Przestałeś znikać nocami. Wiedziałam, że krok po kroku, damy sobie radę. Obiecałeś, że jeśli nie damy rady, pójdziesz do szpitala.
Udało się. Ale to nie jest historia z jednoznacznym happy endem. Depresja nie jest smokiem z bajki, którego pokonanie raz kończy się wyzwoleniem księcia. A potem żyli długo i szczęśliwie.
Owszem. Żyjemy długo i szczęśliwie. Razem ze smokiem, który nieraz machnięciem ogona wywraca nasze życie do góry nogami.
Nieraz mówisz mi, że nie umiesz się cieszyć z rzeczy prostych. Szczęście, radość i beztroska przychodzą ci o wiele trudniej, niż mi. Są dni, tygodnie kiedy zapadasz się w sobie. Nie śpisz. Myślisz, myślisz, myślisz. Nie masz siły mnie dotykać. Nie masz siły na nic.
Nigdy nie chorowałam na depresję, ale czasem czuję się jak współtowarzysz. Bo twoja depresja i mi zabrała dużo energii. Mniej we mnie śmiechu i dziecięcej niewinności. Żadna śmierć bliskiej osoby, żadna inna rzecz, przemoc, nie odebrały mi tego tak, jak twoja choroba. Twoja, nie moja.
Nasza? Ty chorujesz, ale mamy ją w jakiś sposób razem. Nieraz mówi się o tym, jak ciężko żyć z depresją. Ciężko jest być z osobą chorą. I rozumiem, że nie każdy się na to zdecyduje. To wykańcza. Depresja ukochanej osoby wyciąga swoje szare macki i próbuje wciągnać w głębinę tego, kto kocha. Kto chce być. Nieraz mam wrażenie, że tak bardzo, bardzo spadam w dół, choć sama nie choruję. Tracę energię. Tracę ciepło. I milczę w tej utracie, w tym cierpieniu, bo przecież to nie ja choruję. Nie mam nawet na co się skarżyć.
I gdy ktoś mnie pyta, dlaczego mi źle, nie wiem, co odpowiedzieć nieraz. Jest mi źle, jest mi ciężko, bo są momenty, w których dźwigam nie tylko siebie, ale i połowę albo całego ciebie na powierzchni? Jest mi ciężko, bo mój mąż ma depresję? To brzmi jak skrajny egocentryzm.
Kiedyś usłyszałam, że jeśli mi ciężko ,to mogę odejść. Nie odzywałam się do mojego przyjaciela przez ponad tydzień. Nie mogę odejść. Bo ja się na to zgadzam.
Zgadzam się, bo cię kocham.
Bo nasze życie to nie tylko walka z twoją chorobą. Nasze życie to piękne dni, kiedy oboje zapominamy o całym świecie. To picie razem wina na fiordzie po tym, jak głaskałam dzikie konie. To rozkosz seksu, to budowanie wspólnego życia. To oglądanie filmów, przekąski i upijanie się we dwoje. To wypady z przyjaciółmi. Nasze długie rozmowy do rana, kiedy nie boję się, że zaśpię do pracy. To twoje wsparcie, bo w swoim życiu bardziej wspierasz mnie, niż siebie. Wierzysz we mnie bardziej, niż ktokolwiek inny.
Budujesz mi kolejne póki na kwiaty, stoł do rysowania, przynosisz mi kubek z Muminkami.
Jesteś najcudowniejszym mężczyzną jakiego znam. Jesteś moim przyjacielem i kochankiem od tylu, tylu lat. Chcę spędzić z tobą każdy kolejny rok. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Wiedz, że jeśli krwawisz, ja krwawię tak samo. I jeśli się boisz, to ja zawsze przy tobie jestem. I nawet jeśli twoja depresja będzie już zawsze stałą w naszym życiu, to w porządku. Bo nasze życie to o wiele, wiele więcej.
Zawsze wracajmy do domu.
Reposted from hormeza