Światło jakie znamy tonie
Jeziora kałuż o zmierzchu
Tak łatwo w nich potknąć się o niewybór
Rozbić wargi o mur zapętleń schematów
A miały je rozgryźć jedyne w ciele
Odsloniete kości cudzego ciała
Gdy tak się zanurzam wbrew woli życia
Nie chodzi o niedobór tlenu
Tracę ciepło jak drzewo które
Zdecydowało sie zbyt późno by
Zrzucić liście i cierpi
Tak samo na mnie pęka kora
Ostatnie z białych w krajobrazie brzóz
Gapią się na nas zanim zamkną oczy
Oddaj mi powietrze kiedy aż boleśnie
Odrzucam dumę żeby wtulić sie w ciepłą dłoń
Będę drgać w niej jak zagubiony szczygieł
W strudze deszczu umyj mi włosy
Łagodnie łagodnie cierpliwie
Jak ciepym naparem z rumianku
Chcę odetchnąć raz jeszcze łąką
Bezpiecznie zasnąć pamiętając
Że tam gdzieś znów narodzi się żywe
Reposted from hormeza