Od paru dni tem martwy wieloryb jest sensacją w moim kraju. Dorosły humbak, wyrzucony na brzeg niedaleko stolicy. Ogromne smutne ciało w zatrzymanym na wieczność ruchu.
Ta śmierć stała się cyrkiem. W słoneczną niedzielę całe rodziny jechały na plażę do Gardur, by podziwiać zwłoki. Setki zdjęć. Istna fiesta nad chłodnym oceanem. Te sceny, migające mi raz po raz w mediach społecznościowych kojarzyły mi się z południowoamerykńskim linczem na początku XX wieku, kiedy czarnoskóre ciała wisiały na szubienicy, a całe rodziny, radośnie, pod tym właśnie drzewem jadły szarlotkę.
W śmierci nie ma nic złego. Zwłoki są piękną, nieodłączną częścią cyklu życia. Możecie mi wierzyć, nie boję się ich. Znam ich fakturę i zapach. Wiele razy byłam tą, która je obmywała. Zarówno w osobistym życiu, jak i w pracy. Z czułością przemywałam tężejące ręce i czyściłam krocza, które pozbywały się ostatnich oznak życia ze środka. Nieraz przysłuchiwałam się powietrzu uchodzącemu z płuc, choć serce już nie biło. W śmierci nie ma nic przerażającego, jest po prostu, czym jest. Cudem takim samym, jak narodziny. W śmierci jednej istoty rodzą się inne. Miliony bakterii ucztują, a na ich ciałach to znów, wzrośniemy i my. Śmierć jest dobra. Śmierć jest potrzebna. Także smierć humbaka.
Nie ona mnie przeraża. Przerażają mnie ludzie. A ten martwy humbak, który przemierzał ocean wraz ze swoją pieśnią, jest najsamotniejszym wielorybem na świecie. Bo znalazł się w tłumie, sam, nagi bezbronny. Martwy. Martwe też może być przerażone i bolesne. I może mu jest wszystko jedno. Ale moje serce pęka.
Przed laty często słuchałam pieśni humbaków z moim zmarłym już przyjacielem. I choć to był jego sposób na ucieczkę z tego świata, czasem ją ze mną współdzielił. Gasiliśmy światło na jego poddaszu i leżąc w jego łóżku, jak kocięta, zanurzaliśmy się w tej samotnej pieśni. Modlitwie matki ziemi, jak mawiał o tym mój przyjaciel.
Nie wiemy, dlaczego śpiewają. To nie są pieśni godowe. Być może to najstarsze, pierwotne opowieści pochodzące z toni, z ktorej wszyscy kiedyś wyszliśmy, mawiał. Nasze osocze i łzy to woda morska.
Noszę w sercu pieśń humbaków od wtedy. Bolało mnie, gdy to ja, już po jego śmierci zobaczyłam te kanarki morskie, skaczące nad oceanem północy. On nie zdążył. Spełniłam jego marzenie, choć było ono i moim. To bolało, ale rozdzierało też pięknem.
Martwy humbak na brzegu stał się teraz sensacją. Być może pchana ciekawością powinnam też tam pojechać, zrobić zdjęcie, wrzucić na facebooka i wysłać znajomym. Patrzcie, oto martwy kolos. Oto urwana opowieść matki ziemi, leży, pokonana na brzegu. Puchnąca gazami i tężejąca. Martwa. Tak dosłownie martwa.
Nie chciałam tam być. Ci wszyscy ludzie, którzy tam są są dla mnie tymi, którzy triumfują nad umierającą ziemią, którą pokonała cywilzacja. Mądry, wspaniały człowiek i martwe zwierzę. Triumf głupoty i okrucieństwa. Oni nigdy nie wsłuchają się w opowieści, którym wcale nie potrzeba słów.
Czasem wieloryby wyrzucone na brzeg eksplodują. To normalne, to część śmierci.To wspaniałe zjawisko, które pozwala na ucztę mewom, petrlom i krukom, pozwala dotrzeć do miękkiech i pożywnych części, którymi nakarmią siebie i pisklęta. Lisy też nie mają tak poteżnych zębów, by przegryźć skórne fłdy ogromnego wieloryba. Czekają więc, aż ciało samo się odsłoni. Fenomen. Cud. My nic o cudach nie wiemy, wierząc tylko w gwiazdkowe prezenty i krwawe łzy matek boskich. Ciało zmienione w ciało, hosita ATP. To jest prawdziwe. To jest boskie w prawdziwym wymiarze.
Napuchnięte, ogromne ciało wieloryba nie radzi sobie z ilością gazów, które nagromadzone, muszą znaleźć ujście. Brzuch się nadyma, faluje, aż w końcu wybucha. Kawałki ciała, wnętrzności, gnijące mięso, spadają w oszałamiającym deszczu pełnym śmierci. Pomyślałam, że to byłoby piękne, gdyby to właśnie zrobił, gdy ci wszyscy ludzie ucztują na zimnej, jednej z niewielu białych plaż. Szukający sensacji, goniący za kolejnymi zdjęciami, którymi mogą się pochwalić, słyszą grzmot dobiejgający z wnętrza tej martwoty. Nie, nie przebudził się. Eksplodował. Rozumieją co się dzieje, ale nie mogą uciec. Stoją na krwawym deszczu, mdli ich z obrzydzenia. Wreszcie obmyci tym, czym sami są. Zgnilizną i martwotą. Tak. To oni są śmiercią.
A mewy i kruki nad ich głowami tańczą w ekstazie.
Reposted from hormeza