Lepkość liści rosiczki
Drapieżnej z potrzeby jałowości torfu
Tak samo ulepiłam się
Stojącą wodą z bagien
Skąd przesiąkasz we mnie jak
Z podziemnego Styksu
Żadne delty i dorzecza z powierzchnu
Do tego tu nie doprowadziły
Może dlatego ciągle widuję
Zmarłych na drugim brzegu za mgłą
Zastój miękkiej deszczowki
Jak płynu w kości po uderzeniu
Skrapla się w płucach
Nigdy nie tonące żółltobrzeżki
Łypiąc czworookiem toczą
Zaciętą walkę
Menisk wypukły zmarzniętego sutka
Napięcie powierzchniowe skóry
Rozerwę tę przezroczystą
Błonę molekuł a wtedy
Wytrysk fontanny
Zalew powodziowy
Nic nas nie uchroni
Fatalizm pustynnienia
Przeczuciem płotki w jeziorze
Odmawiam różańce modlitw
Ufam w skończoną ilość wody
W wody nieustanny obieg
Z wodą święte obcowanie
W wodzie połączenie
W ulewnym deszczu
Karmiąc się wilgotnością
Jak nauczyły mnie zielone mchy
Przyjmuję sakrament kropli wody
Na moim gorącym języku
Dyszę i paruję
Przełykam do osocza do krwi
Do siebie
Wierzę że ta płynna hostia
Ściekała kiedyś po cudzej
Rozpalonej skórze
Przedtem wypłynąwszy
Ze źrenicy łzą
Reposted from hormeza