Jesteś zdruzgotany w tym jednym momencie. Gdybym mogła, gdyby nie odległosci tysiące kilometrów, trzymałabym cię za rękę. Jesteś zdruzgotany, ale wcale się nie poddałeś. Mimo że nie trzymam twojej ręki, czuję to. Ponad oceanami. 

Zastanawiam się, czy naprawdę się zmieniasz. Czy w końcu lata zaniedbań, nieprawidłowych terapii, zmienianych diagnoz nie pozwolą ci się zmienić. Jesteś ciężkim człowiekiem. Miażdzysz moją wiarę w ciebie raz za razem, ale mimo wszystko zostaję. Mimo wszystkich dramatów i kryzysów cię kocham, tak jak człowiek człowieka może kochać. Jak przyjaciela. Jak brata. Jesteś dla mnie ważny. 
Wiem ile ja znaczę dla ciebie. 

Zastanawiam się, czy lata zaniedbań wreszcie się w tobie naprawiają. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zdejmujesz z siebie kolejne łuski, pancerze ułudy w stsunku do siebie. I tej złej i tej dobrej. Nie mówisz o sobie że jesteś potworem, by potem udawać, że to wszyscy inni dokoła cię krzydzą. Mówisz, że jesteś człowiekiem. Zostajesz gdzieś w środku, nie biegając w skrajności. 

 

Wierzę w ciebie. Tak jak nikt inny chyba. I gdy wczoraj mnie przepraszałeś, miałam wrażenie, że to płynie z głębi serca. Gdy wczoraj mówiłeś o wszystkim, co zrobiłeś, czułam jak bardzo jest to szczerze. Czułam jednak to, że jesteś zdruzgotany zrozumieniem swoich postępków, ale nie spowodowało to spadku na samo dno. W tej pokorze było wiele wiary. W tym smutku, w przerażeniu, że takie rzeczy możba było robić, bedąc po prostu kąsającym zwierzęciem- było też wiele nadziei. 

Ja zawsze mam nadzieję dla ciebie na nowe jutro. 

Niezależnie co w życiu się zrobiło, zawsze pozostaje się człowiekiem. 

Człowiekiem, którego można tworzyć na nowo. 


Reposted from hormeza