I hate everything about you.
Why I do love you? 

To chyba lipiec i ten deszcz, gdy inni mówią mi o upale.  To chyba lipiec i nawracająca fala zeszłego roku. Tych skojarzeń. Wspomnień jakby to było wczoraj. Moim przekleństwem jest to, że wszystko pamiętam. Niektórzy zapominają wręcz za łatwo. Za to też jestem zła. 

To ta myśl. Ona zawiązuje mi supeł w brzuchu, którego nie mogę rozwiązać unikami. Kótrego nie mogę rozlużnić rozmowami pełnymi ciepła, nocami pełnymi śpiewu.  Nie daje nic śmiech i myśl że w gruncie rzeczy życie jest wspaniałe. Muszę się temu poddać. Ucieczki nigdy niczego nie dają. Spychologia to trefna nauka. Zatoń więc, mówię sobie. 

Bo gdy rozmawiałam z M. przez telefon, którego zobaczę w piątek pierwszy raz w życiu, poczułam to znowu. Absurdalne przecież szarpnięcie. Z M., który przyznał, że przylatuje na Wyspę bo miał ją na liście, ale znalazła się na niej wyżej, bo ja tu jestem. Cieszę się, w końcu będziemy mogli śmiać się a może i płakać nie tylko na kamerce telefonu, ale i na żywo- ale w tym szczęściu znalazła się i myśl, którą musiałam wybiegać na brzegu oceanu, którą musiałam wyrzucić ze śmieciami podczas sprzątania. 

A co jeśli to będzie jeden raz i znów kogoś rozczaruję sobą tak, że odwróci się, znudzi, zniknie? Tylko tu przecież nie ma poczucia obowiązku. 

 

Wiem, to wcale nie było tak. To coś, co wraca jak chochlik, dawny strach. Niewystarczająca. Za brzydka i za głupia. 

Nie jestem taka. Więc jestem zła, że przez niego miałam taką myśl o sobie.  

Wiem, że to wcale się nie powtórzy. Z M. to całkiem inna historia. Jesteśmy na liście swoich ulubionych ludzi dłuższy czas, mimo braku dotyku, braku pogłaskania włosów ( nie mogę się doczekać!). Weszliśmy w to powoli, poznając się coraz bardziej, czytając sobie wiersze. Ja ze śmiechem, on z drżącym głosem. Przerobiliśmy ten trudny okres, kiedy miałam jechać do Polski i nie znalazłam dla niego czasu. Żeby spotkać się z kimś innym. 

To też wraca. Bo przecież znów jesienią przylecę. Domino skojrzeń, upadek wspomnień. 

Echo tamtego roku prześaduje i muszę pozwolić je sobie przeżyć. Słuchać tych gniewnych pisenek. Tej jednej zapętlonej w tym złym momencie. Dzisiaj pozwalam sobie nienawidzić wszystkiego, mimo że kocham.

W tym wszystkim ani razu nie pozwoliłam sobie być po prostu złą. Mam prawo być zła. Zła, zła, zła, zła, zła. 

Na niego.I przede wszystkim na siebie. I mimo że wiem już. Wtedy zaczynał się jeden z moich najpoważniejszych epizodów prawie- depresyjnych w życiu. Trwał przez cały okres kiedy się znaliśmy, kiedy karmił mnie atrapami jakichś uczuć, emocji, których łaknęłam, karmił mnie atrapami zainteresowania nowej osoby- mimo że wiem, że było wtedy ze mną źle, nadal nie potrafię zrozumieć siebie. I mimo że powzięłam dobrą decyzję, wychodząc z tamtego dołu, nadal czasem zarzucam sobie, że za łatwo zrezygnowałam. 

Ale jak mogłam gonić za kimś, dla kogo nie miałam znaczenia? Niczym mnie karmić nie chciał. Ja stworzyłam iluzję w mojej głowie. Być może. 

Być może to w ogóle nie ma już żadnego znaczenia. 

Przeżywam też ponowne emocje tamtych ciemnych dni, kiedy byłam w dole, a on jakoś zepchnął mnie niżej obojętnością, mimo że mówiłam- potrzebuję. Przeżywam, bo nadal łączy nas pewna nitka. Bo nadal słucham historie i przerzucam swój ból na cudzą historię. Mówiłam że nie będzie boleć. Kłamałam. Ale wolę ten ból niż brak wiedzy o tej części cudzego życia. Cieszę się jednocześnie, wiercąc sobie nożem dziurę w klatce piersiowej. Nic nie jest jednoznaczne w zyciu. Słucham więc historii, która mnie już absolutnie nie dotyczy. W której kocham oboje, choć przez połowę obrazu jestem wymazanym widzem. Moja miłość ma znaczenie jednak tylko w jednym przypadku. Zresztą. Kocham tę, która starła farbę mojego płotna?

I hate everything about you. 

Dzisiaj. 

 

Mimo wszystko tęsknię. Zatęskniłam tak bardzo rano, kiedy zobaczyłam reklamę filmu, którym on na pewno by się zachwycił. Często kłuje mnie serce, gdy jest coś, co przekazałabym jemu. 

Mam nadal obrazy w głowie, które czekają na przelanie na kartki, na płótna. Czekają. Bo czekam i ja. 

I hate everything about me. 

Muszę na nowo przetrawić rozczarowanie sobą. To, że okazałam się człowiekiem, który potrafi dojść do ściany. To jedno. 

Ale mam wrażenie, że byłam żałosna. Uwiesiłam się wizji swojej wartości, pragnęłam cudzej obecności, uwagi, goniłam...właściwie za czym? Mając tylu wspaniałych ludzi dookoła siebie? Jeszcze jedna nieobecność, poczucie wymazania z całości obrazu nie pomogło. Mimo że mówiła, że kocha. Wszystko chuj. Wszystko źle. Ale wyszłam z tego, wyszłyśmy z tego. Brud żałości jednak....

Niech będzie, że doszłam do siebie. Podjęłam dobrą decyzję. Ale to nie znaczy, że wszystko minęło na psktryknięcie palcem. I oto jest lipiec, a ja po prostu muszę na nowo wszystko do siebie dopuścić. I dzisiaj mam prawo być zła. 

 

Skacząc do muzyki, krzycząc tekst, wiedząc, że tak naprawdę on jest cudownym człowiekiem, mam prawo wyrzucić ten ból zmieniony w kulę gniewu, która stoczyła się po wzgórzu roczarowania nim- i sobą. 

 

Wykrzyczę. Wypłaczę. 

A potem znów wzrosnę. I wtulę się w te ramiona, spojrzę w te oczy, tych ludzi, których nie muszę nienawidzić. Których mogę przede wszystkim kochać. 


Reposted from hormeza