Dwa lata temu, gdy osunąłeś się w ciemność, słuchałam tej piosenki raz za razem. W dosłownej ciemności polarnej nocy pogrążyłeś się w jej całkiem innym rodzaju. Tam nie było ani gwiazd, ani księżyca, które przecież bieleją na niebie półocy nawet wówczas, gdy nie wstaje słońce.
Zeszłam do tej ciemności z tobą. I odnalazłam drogę powrotną. Nie dla siebie, a dla nas.
Przyszła wiosna. Przyszło polarne lato i było dla nas najjaśniejszym ze wszystkich, jaśniejszym od wielu, wielu innych z przeszłości. Narodziłeś się w jakiś bolesny sposób na nowo. Wraz z twoim ponownym przyjściem na świat zmieniła się nasza miłość. Dojrzała. Byliśmy jeszcze bliżej.
Bajka skończyła się dobrze.
Ale życie nie jest bajką.
Kocham cię najbardziej na świecie, więc to, jak na nowo, powoli, jeszcze nieznacznie idziesz w stronę mroku napawa mnie przerażeniem. Sprawia mi ból. Na razie, w sierpniu, lato dopiero zamiera. Ale boję się, że twój wewnętrzny mrok znów cię pochłonie, tak, że znów będę musiała chodzić za tobą do łazienki, niepewna, czy nie rozerwiesz swoich żył albo nie wymyślisz innego sposobu na skrócenie życia. Boję się, że gdy znów razem pogrążymy się w ciemności, nie znajdę twojego bijącego nadal serca i nie stworzę dla nas mapy. Ani dla nas, ani dla siebie.
Jestem przerażona, widząc te wszystkie wczesne znaki, objawy i twoje zmęczenie. Walczysz w swojej głowie. Jesteś w tej bitwie sam, a ja mogę tylko przy tobie czuwać. To tak niewiele.
Karmię się nadzieją, że wygrasz wszystkie bitwy, zanim prawdziwa wojna zmusi cię do zejścia do podziemi. Mówią, że nadzieja jest matką głupich. A depresja to prawdziwa suka.
Niezależnie, która przejmie pole bitwy, będę przy tobie, zadając sobie rany twoim bólem.
Reposted from hormeza