Doczekałam się. W nocy w końcu spadł śnieg. 

20 centymetrów białego puchu, o poranku nietkniętego jeszcze przez nikogo. Świat wygląda niewinniej. Jest cicho i jasno. Czystość piękna. Ciągle pada, więcej i więcej, jakby cały świat miał zniknąć w tej krystalicznej bieli, od której blasku aż bolą oczy.

Od rana słyszę w uszach tę piosenkę, gra mi w głowie od wczoraj. Śnieg nie może zaczekać. Nie noszę rękawiczek. Zawsze mam gorące ręce. Znów wychodzę boso na podwórze, bo chcę go poczuć, chcę by mnie przeszyło zimno, skonfrontowane z ciepłem mojego żywego ciała. Tak czujesz, że jesteś prawdziwym. Tak naprawdę możesz poczuć swoją dosłowność i zaśmiać się z radością- oto jestem. 

Stojąc w śniegu, nadal to słyszę. Tori Amos, istota z niesamowitą wrażliwością, napisała ten tekst z myślą o swoim ojcu. To jeden z najpiękniejszych utworów o dorastaniu, marzeniach i stawaniu się niezależnym człowiekiem. O całym tym trudzie, rozczarowaniach, które spotykamy po drodze. Marzenia, niczym białe konie, uciekające przez lata. To również jeden z najpiękniejszych utwórow o miłości. Tej, dzięki której wzrastamy, której nieraz może zabraknąć. I o tej, której powinniśmy podarować sobie. Mimo wszystkiego co się zmienia. Mimo chaosu. Mimo tego, że tej miłości nieraz zabrakło albo było za dużo wśród tych, którzy według nas powinni nam ją podarować. Nie ma takiej powinności i to kolejna z tych rzeczy, z którymi tak bardzo sobie nie radzimy. 

Przez długi czas ten utwór mnie bolał. Poznałam go przez nieżyjącego przyjaciela, który puszczał to na okrągło po śmierci swojej matki. Nienawidził śniegu w listopadzie, bo ten spdł na jej trumnę. Sam odszedł w tym najgorszym miesiącu roku. Nigdy chyba nie zdążył tego poczuć, choć rozumiał jej przekaz lepiej niż ja. Był o wiele mądrzejszy. Miał o wiele większe serce. 

Nie policzę, ile razy ta piosenka popłynęła z  moich głośników po jego śmierci. Istnieją zbyt wielkie liczby pomnażane przez smutek. Ale dziś śnieg spadł w grudniu. Dzisiaj, choć o tym pomyślałam, nie przygniata mnie ból straty. Ból zmiany. Dzisiaj jest pięknie. I szczęście jest pełne- bo zawiera w sobie radość i smutek. Niech nikt się nie łudzi, że szczęście istnieje tylko w eforii. Ono jest radością Ono jest spokojem. Jest śniegową ciszą. 

Snow can wait I forgot my mittens

Wipe my nose

Get my new boots on

I get a little warm in my heart

When I think of winter

I put my hand in my father's glove

I run off

Where the drifts get deeper

Sleeping beauty trips me with a frown

I hear a voice

"You must learn to stand up for yourself

Cause I can't always be around"

To kolejny nowy śnieg. Jak co roku, da mi cudowną radość, połączoną z tym wszystkim, co w sobie noszę. Jest kolejną z rzeczy, które sprawiają, że robi mi się cieplej. Śnieg, który  przecież stopnieje. I pojawi się wiosna, na którą tak wielu czeka. Kolejna zima. Kolejne lata. Rzeczy zmieniają się tak szybko.

A ja znów rozumiem- i nie tylko rozumiem, ale i czuję, to, czego być może on nie zdążył wlać sobie do końca do serce. 

Śnieg jest tym momentem zatrzymania. Minutami  w ciągłym ruchu fal. Tym, co daje nam odpocząć. Ale pod nim nadal czai się życie. Odwieczny cykl zmiany, któego nie zatrzymamy. Życie- Śmierć- Życie ( magiczne hasło, które tak niewielu rozumie, a nie chce wyjaśnienia). Cykl zysku i straty. Ten w którym tak często zapominamy, że nie możemy utracić wszystkiego, ciągle mają siebie. To wcale nie jest mało. To najwięcej, ile możemy mieć. To ogrom, który chyba tak przytłacza, że wolimy go umniejszać, często myśląc, że jesteśmy nikim. Najgorsze kłamstwo, które chyba nam wmówiono.

Nie mamy kontroli nad życiem, to tylko jedna z wielu ułud, ktorych kurczowo się trzymamy. Spotyka nas tak wiele piękna i brzydoty. Dobra i zła, w wymieszanych proporcjach, bo zapominamy też, że nie ma ani jednej jednoznaczności na tym świecie. Rzeczy się zmieniają. Jedyne co nam zostaje, to ta najbanalniejsza akceptacja, której nie chcemy poczuć, zrozumieć. Kto lubiłby przyznawać, że życie jest banalne? Tak bardzo się przed tym bronimy. Szukamy nie tam, gdzie trzeba, zapominając, że istnieje ta nieopisana, niepowstrzymana przestrzeń decyzji, kreacji samego siebie i miłości. Tej, która nie należy do nikogo- tylko do nas samych. I ta nigdy nie będzie tendencyjną prozą. Jest zawsze niewysłowioną poezją. 

Years go by and I'm here still waiting

Withering where some snowman was

Mirror mirror where's the crystal palace

But I only can see myself

Skating around the truth who I am

But I know dad the ice is getting thin

Ten lód jest zawsze cienki. I być może, pewnego dnia musi pęknąć pod ciężarem naszego serca. Musimy wpaść do tej wody pod nim, zmrożonej, by w końcu przestać się bać.  I może wtedy....może wtedy się zdecydujemy? 

W ostatnich miesiącach wyciągnęłam swoje łyżwy i nie mogłam przestać tańczyć na lodzie, mimo okropnego zmęczenia, skurczów i  łez spływających po sztucznym uśmiechu. Wypatrywałam w lusterku cudzych obrazów, zamiast spojrzeć sobie w oczy. Szukałam tego, by inni byli ze mnie dumni, by mnie kochali. Pragnęłam dawnych uczuć, pełnej akceptacji, tego, że ktoś potrafił mnie wysłuchać. Tęskniłam za tymi, ktorzy umarli, próbowałam komuś innemu przymierzyć ich ubrania. Tęskniłam. Tęskniłam do nich i do dawnej siebie. Bo przecież się zmieniłam. I być może dlatego na nowo bolała mnie strata, odejście tych, którzy potrafili mnie kochać i nie było to dla nich za dużo. Ciężko było mi zaakceptować to, jak ktoś poznany niedawno dosadnie pokazał mi, że jestem nadmiarem. Poraniłam się o szkło własnych oczekiwań. Poraniłam się o ostry lód rozstań, tego, że innej czułości, wieloletniej, było jednak za mało na to, co złe, było jej za mało, by utrzymać ją przy życiu. Wpatrując się w lustro zapomniałam o tym, co mam tuż za plecami, obok, na wyciągnięcie ręki, o miłościach, które przez lata mimo cyklów życia zostały- choć przecież też uległy zmianie. Przez bliskość albo odległość, też tę dosłowną. 

Tańcząc na łyżwach, zapomniałam o najważniejszym, o tym, co mam w sobie, mimo że jestem kimś innym po każdej nocy.

Aż w końcu lód pode mną się załamał. Musiałam wpaść do wody. Musiałam przestać patrzeć w odciciu poza swoimi plecami i sporzjeć sobie prosto w oczy. Moje oczy są pięknego koloru. 

 

Hair is grey

And the fires are burning

So many dreams

On the shelf

You say I wanted you to be proud of me

I always wanted that myself

 

Zrozumiałam, po raz kolejny, poczułam, że wcale nie ma się czego bać. To jego szept w mojej głowie, w moim sercu nadal też przypomina mi o tym ważnym. 

He says

When you gonna make up your mind

When you gonna love you as much as I do

When you gonna make up your mind

Cause things are gonna change so fast

All the white horses have gone ahead

I tell you that I'll always want you near

You say that things change

My dear


Znów zdecydowałam się siebie pokochać tak jak on mnie kochał. Zdecydowałam się dać wolność białym koniom, ucząc się ujeżdżać inne. Uczę się wstawać nieprzerwanie gdy upadnę, nie tylko dla kogos- ale dla siebie. Jest mi ciepło w największym mrozie, bo moje serce jest ciągle, nieprzerwanie żywe i bije w klatce z żeber. 

I to ciepło wiosną stopi śnieg pod moimi stopami. 

 

 

P.S. A jeśli kogoś kochasz- powiedz. To ten szept, który zostaj, gdy wszystko inne się zmienia. 


Reposted from hormeza