Uwięzienie w domu nie jest łatwe. Zwłaszcza, gdy dni stają się coraz dłuższe, a słońce wręcz woła "chodź do mnie, pozwól mi ogrzać swoją twarz ułudą wiosny".
Przykrość. Niemoc. Dziwna samotność tak od rana, od kiedy mąż zamknął za sobą drzwi, wychodząc do pracy.
I gdy to zaczyna ściągać w dół, pojawiają się ludzie, którym zależy. Ci którzy po prostu pytają jak się mam. I ci, którzy będąc na miejscu przyniosą znienacka karton pączków, oderwane na szybko od roślin- matek kaktusy, które mają być namiastką zapachu wiosny i zazielenienia w duszy. Robią herbatę, uciekają z powrotem do pracy. Zostawiają w prrzestrzeni kształ swojego śmiechu i szybkich, płynnych ruchów, na które nie mogę się nieraz napatrzeć. Zostawiają zawieszoną w przestrzeni jasną plamę ciepła i dobra. Poblysk czułości.
Stale przecież są ludzie, którzy dbają. Pytają, jak się mam. Obejmują opiekuńczymi ramionami, nawet myślami, nawet z daleka. Obejmują tak dosadnie będąc blisko, aż trzeszczą żebra i bolą siniaki na udach, nabite w wypadku.
Jestem szczęściarą. Ile razy w życiu będę to powtarzać, jak mantrę największej wdzięczności? Mam nadzieję, że nigdy nie przestanę.
Każda relacja wymaga wysiłku. Każda czułość przelewana na drugiego człowieka wymaga dawania wiele od siebie. Ale to najpiękniejszy wysiłek życia.
To nieopisywalne uczucie, gdy wiemy, że ktoś sam z siebie podejmuje ten wysiłek dla nas.
I wam tutaj też dziękuję. Wy to wiecie, prawda?
Reposted from hormeza