Niby wszystko jest świetnie. A dopada mnie smutek początku lata- choć mam wrażenie, że to lato już się skończyło. Bo od teraz dni już coraz krótsze. Wraca noc, powoli, z wieczoru na wieczór, będzie kradła słońce, którego i tak nie ma.
Trzy ciepłe dni. Tyle zapisałam w kalendarzu. Słońce nie jest w tym roku lekarstwem. Coś jakby mi uciekło. Coś jakby za bardzo przeminęło, zanim się zaczęło.
Niby wszystko jest świetnie. Wiem, że ciała po chorobie się zaleczą i przed nami jeszcze tyle lasu pod koniec lata, poza Wyspą. Wiem, że ten, z którym dzielę życie dotrze do siebie. Bo przed nami nadal tyle lat, które można jak płotna zamalować współdzielonym pięknem.
Mam obok siebie, nagle, tak blisko, na wyciągnięcie ręki tego, z którym przez dwa lata dzieliły mnie tysiące kilometrów. I w końcu spotkam kogoś ważnego tak po raz pierwszy. I dzielę tyle bliskości, śmiechu i poważnych rozmów z odnalezionym po latach przyjacielem, którego znam chyba z poprzednich żyć.
I w pracy jest pięknie i kwitnie życie fioletem łubinu.
A jednak od głębi trzewi, z samego dołu, najciemniejszego, niepokój. Straszny. Straszliwy. Nieuzasadniony.
Nie chcę się samej sobie przyznać, skąd pochodzi.
Głupia.
Reposted from hormeza