-Naprawdę się martwiłaś? Myślałaś, że cię oleję?
- WIEM że tego nie zrobisz. Ale no...Sam rozumiesz. Takie parę minut paniki zanim włączy się logika.
-Rozumiem.
Uśmiechnął się krzywo nad porcją makaronu, który jedliśmy na szybko przed pójściem do kina. Seans, który był dla niego niespodzianką. Gdy jego ulubiona piosenkarka pojawiła się na ekranie, wiedział już, dlaczego kupiłam nam bilety na film, który ani mnie, ani jego ani trochę by nie zainteresował. Promieniał szczęściem, a ja wiedziałam, że jego uszy w ciemności są czerwone. Złapał mnie za rękę, ścisnął i w końcu zainteresował się filmem. Mimo tego, że oboje mieliśmy dziwne nastroje, uśmiechaliśmy się w ciemności- a ja w każdej scenie z Nią patrzyłam na to, jak on spogląda na ekran. Czasem bardziej niż film interesuje mnie cudzy zachwyt. Piękno ludzi, których kocham.
Chyba łatwo obdarzam miłością, gdy czuję, że ktoś jest tego wart. Niedawno dowiedziałam się też, że łatwo uciekam, nawet kochając, jeśli wiem, że ten ktoś mnie skrzywdzi za bardzo. Jestem cierpliwa. Ale nie jestem cierpiętnicą. Mam granicę bólu, za którą zaczynam ratować tylko i wyłącznie siebie. Tej granicy nie przekroczy dzielony z kimś ból. Tylko nieobecność.
To trochę brzmiało jak przegrana. Nadal gdzieś brzmi. Odzywają się sydnromy dziecka alkoholika.
Wiem, że moje lęki dotyczące Niego są głupie. Irracjonalne. Ale odzywają się w dwójnasób w obliczu tego, co się dzieje dookoła.
Wyszliśmy z kina. I gdy czekaliśmy, aż w tym okropnym sztormie mój mąż odbierze nas z kina, on po całym wylewie radości i zakoczenia, że miałam ten pomysł, stanął przede mną z poważną miną i powiedział wprost, jak to on po ułożeniu sobie wszystkiego i przemyśleniu.
Że jak mógłby mnie olać, skoro robię dla niego takie niespodzianki i wiem, co sprawi mu radość. I on chce robić dla mnie dobre rzeczy, popłynąć ze mną głaskać humbaki i obsypywać mnie brokatem gdy kończę toksyczne relacje.
Że jakby mógł mnie zostawić, skoro ma wrażenie, jakbyśmy się naprawdę znali "od zawsze", choć nie minęło nawet pół roku, a nasze matki mają tak samo na imię, więc prawie jesteśmy rodzeństwem.
Że powrót jego chłopaka do jego życia nie oznacza, że nie ma dla mnie miejsca, bo przecież to zupełnie inna kategoria. I że jak mało czego chce, żebym go poznała i wie, że też będę go uwielbiać.
Że jestem jego przyjaciółką i chce mnie jako człowieka w swoim życiu nie dlatego, że był samotny, ale dlatego, że lubi MNIE.
Nie jestem zapchajdziurą kiedy się nudzi. Opcją do której napisze jak nikt inny nie odbiera telefonu a ma przerwę w pracy. Jestem całkiem fajną babką. A jeśli kiedyś adoptują córkę z partnerem, jak wyzdrowieje, jeśli wyzdrowieje, to będę jej najlepszą ciotką.
A ja się popłakałam przez minutkę i rozmazałam makijaż przy tej jego szczerości. Przy tym sztormie,deszczu, przy tych wszystkich dziwnych myślach, które miałam przez ostatnie tygodnie. Watpliwościach, lęku, zastanawianiu, czy też powinnam się martwić o kogoś, od kogo uciekłam.
Przyjechał po nas mój mąż. Wsiedliśmy do auta.
-Deszcz cię rozmazał.
-To przez tego debila.
-Przeze mnie? To przez film!
Zaczęliśmy się śmiać.
Wspaniali ludzie, których kocham. Ci i paru innych. Czasem zastanawiam się, czym na to zasłużyłam. Czy trzeba zasługiwać? Może dzięki nim uczę się, że nie. Wcale nie. To całkiem inna magia. A na zwichnięcie duszy przez to co się działo są jak najlepsza fizjoterapia. Zabiegi czułości. Zrastam się sama. Ale to, jak ćwiczą moją wrażliwość sprawia, że czuję się tak lekko. Moje serce elastyczne, moja wdzięczność rozgrzana do czerwoności. Czuję się tak zdrowo. Mogę biec. Też, oddalając się od tego, co mnie boli. Wiem, co dla mnie dobre. Mimo że nawet tęsknię za kimś,to nauczyłam się. W tęsknotach, miłościach zachwytach wybierać to, co mi służy. Co dla mnie dobre. I przyznawać się, że cudze zimno, cudze problemy mogą mnie przerosnąć. Nie mam siły na biegi w kierunku, który jest sprzeczny z moją drogą.
Mam prawo zadbać o siebie. I czując, jak dba o mnie mąż, jak dba o mnie On, jak dba o mnie przyjaciel, który niedawno nas odwiedził, jak dba o mnie moja najlepsza przyjaciółka- wiem jak dbać o siebie. Obserwuję ich miłość do mnie. Rosnę. Zauważam, że gdy przy kimś marnieję, zmieniam się w zgryzotkę- mam prawo powiedzieć dość. Mam prawo odejść.
Dostałam lekcję.
I to prawda, że miłość to czasem za mało. Nie dogoni się kogoś, kto jej nie chce. Nie odkryję niczego przełomowego, gdy powiem, że nawet jeśli się kocha, jeśli drugi człowiek jest wspaniały,jeśli chce się być mu przyjacielem- to nadal może nas krzywdzić. Toksyna. Jad. Marniejące w ziemi korzenie, jak poprzerastane przez pleśń.
I wtedy trzeba się poddać. Poddać znaczy zwyciężyć dla siebie- wygrać siebie samego.
Mimo zastanawiania się, wielu sprzecznych myśli wiem, że zrobiłam dobrze. Zyskałam wolność. Odzyskałam sen, który traciłam na niepotrzebne scenariusze.
Nie zawsze, nie dla każdego potrafię być wiernym psem. Czasem trzeba zerwać się z łańcucha i biec. Biec. Biec. Własną drogą. W wolności od toksycznych związków czeka wiele piękna i dobra.
Czeka też miejsce dla wspaniałych ludzi, którzy sprawiają, że płacze się na ciepło, a nie z powodu zimna odrzuceń.
And I never wanted anything from you
Except everything you had and what was left after that too, oh
Happiness hit her like a bullet in the back
Struck from a great height by someone who should know
better than that
The dog days are over
The dog days are done
Can you hear the horses? '
Cause here they come
Run fast for your mother, fast for your father
Run for your children, for your sisters and brothers
Leave all your love, and your longing behind
You cant carry it with you if you want to survive
A jeśli kogoś kochasz, ktoś jest dla ciebie ważny, takim, jaki jest, przez to, jakim jest- powiedz mu to. Przyjacielowi, partnerowi, siostrze, bratu. Wszyscy zawsze tego potrzebujemy.
Reposted from hormeza