Sierpień. Grzebię w starym pamiętniku. 

Vince.
Wiesz, myślę, że by ci się tu spodobało. W moim nowym życiu.
(...)I wiesz, znowu zaczęliśmy palić. Oboje. Co prawda nie dożyłeś czasów, kiedy On nie palił, a ja kryłam się w szpitalnych palarniach. A gdy wróciłam do domu po pracy udawaliśmy, że ten temat nie istnieje. Nie dożyłeś tego, ale myślę, że mógłbyś to sobie wyobrazić. Trochę to było komiczne wręcz, jeśli nie miało to w sobie wręcz iskry tragikomicznej. Niedopałkiem łatwo podaplić stos, przekonywałam się o tym w niejednym sporze.

Ale, teraz palimy znowu oboje, jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. Mimo że już nie wdmuchujemy sobie dymu z płuc do złączonych ust. To stało się trochę dziecinne. Czasem, gdy wypiję, mam ochotę zrobić tak z kimś innym. Tak jakbym śmiertelnym oddechem, przypominającym dziecinne czasy, mogła przelać milion emocji i połaskotać pozornie martwe wnętrze od środka. Miałabym ochotę, pocałunki i prawdziwe sploty języków zostawiając dla Niego, rzecz jasna. Bo nie o to w tym wszystkim chodzi. To tylko usta- usta, które żywym trupom przywróciłyby żywsze krążenie. Ale zostawiam to w snach i śmielszych wyobrażeniach, śmiejąc się z samej siebie.

Nadal więc, jak widzisz, nie dorosłam do końca. Chyba nigdy nie dorosnę, choć przecież już będę starsza, niż ty kiedykolwiek masz szansę zostać. Szkiełko twojego zegarka pękło, moje wciaż tyka. I widzisz, nie dorosłam jednak, więc przydałyby mi się te czaszki z prosektorium jako setki popielniczek, jak kiedyś żartowałeś. Tylko kto mi teraz jakąś czaszkę ukradnie z walącej się cmentrnej krypty, czaszkę pokrytą błotem? Nie zrobiłam z niej popielniczki, pamiętasz, tylko odniosłam na miejsce. Obraziłeś się wtedy jak dziecko, na moment, jak twój syn. Ale i tak ze smutkiem myślę, że nikt mi już czaszki nie ukradnie. Jesteśmy doroślejsi. I nie jesteśmy już szalonymi malarzami. Ja przestałam malowć, ty nie żyjesz.

Są inne szaleństwa, mógłbyś burknąć, warknąć, mój ty piękny mężczyzno. Owszem, są. Ale to szaleństwa innego rodzaju. W tych, które mnie otaczają, w ludziach, których kocham, nie widzę tej równowagi z destrukcyjną siłą szaleństwa, tej równowagi chęci i pasji życia, jaką ty miałeś. Jesteś niepowtarzalny. Byłeś, przepraszam, byłeś niepowtarzalny. Jak twoje obrazy. Żałuję zresztą, że nie mam już żadnego. Ale może to i lepiej. Kilka rysunków wystarczy, mogę je spakować ze sobą wszędzie. Nigdy nie wiadomo, jak potoczy się moje życie. Tutaj też wylądowałam przypadkiem. A wiemy przecież oboje, że zawsze, na całe życie, wystarczyłby mi jeden plecak. Na życie z Nim, potrzebne są dwa.

Więc, jak widzisz Vince, wiele się zmieniło, ale nadal palę. Tyle razy chciałam się uwolnić, ale chyba jak nikt rozumiesz, że potrzebuję czasem tej małej destrukcji. Umierania, skracania życia o kilka minut z każdym kolejnym. Kto wie, może teraz, po latach, nadal próbuję się do ciebie zbliżyć? Do ciebie i Królika. Tak, żebyśmy znowu mogli zasnąć we trójkę w jednym łóżku, skuleni, przytuleni, gdy na zewnątrz pada deszcz. A ja znowu miałabym 17, 19, 20 lat i byłabym nadal tak dzika, jak kiedyś. Złagodniałam, Vince. Może nie do końca dorosłam, gdzieś tam w środku, ale złagodniałam. 

(...)

Odbiegam jednak od tematu. Jak to zwykle ze mną bywa. Mam za dużo słów, chociaż tak naprawdę, nie mam nic do powiedzenia. Czasem myślę, że tymi słowami próbuję pokryć to, jaka jestem pusta w środku. Chociaż, czy jestem, Vince?

Więc, znowu palę. Sporo. Tak jak to zawsze robiłam, jeśli coś robię, to do przesady. Jechaliśmy razem autem. Ja i On. Czasem, zamiast robić to w domu, a raczej przed wejściem, jedziemy gdzieś. Choćby na pobliskie klify. Zakochałbyś się w nich, zresztą, tak jak byś zakochał się w wielu krajobrazach mojego nowego domu. Nieraz zresztą myślę o tym, jak tobie albo Królikowi by się tu spodobało. I nie umiem robić zdjęć, wiesz przecież, ale w jakiś sposób robię je oczami i wtedy myślę o was. Jak małe dziecko. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

W każdym razie, paliliśmy papierosa i patrzyliśmy na kołujące w dole, pod naszymi stopami, mewy. Są tak rozpczliwie wręcz wolne i dystyngowne, gdy szybują. Chwila medytacji. Chwila zachwytu. Takiego oddechu potrzebuję, zachwyt nad życiem, kiedy się zatruwm.
Po wszystkim, tych paru minutach wsiedliśmy do auta.
I wtedy poleciała ta piosenka.
Cholera, ponoć jest taka znana. A ja słyszałam ją po raz pierwszy. I gdy usłyszałam melodię, tekst- od razu pomyślałam przede wszystkim o tobie. Tyle osób, które mogły mi przyjść na myśl...ale zjawiłeś się ty.
Noc, w którą się poznaliśmy.
Noc, w którą sięrozstaliśmy.
Ale nie o tej drugiej chciałabym pamiętać. Wiesz, Vince,często jest tak, że ze szczególami zapamiętujemy pożegnania, nawet jeśli wówczas nie wiedzieliśmy, że to był ostatni raz, kiedy mogliśmy komuś spojrzeć w oczy. Pamiętam ostatnie spojrzenie Królika. Zdecydownie pamiętam noc, w której wybrałeś swoją śmierć, noc, w którą przyszedłeś się pożegnać.
Ale co z samym początkiem?

Tyle, tyle lat temu. Byłam tak naprawdę dzieckiem. Ty wydawałeś się taki dojrzały, starszy ode mnie te klika lat. Nie przypuszczałam wtedy, że zostaniemy przyjciółmi. Że będziemy tak blisko. Czy w ogóle można przypuszczać takie rzeczy? Ostatnio sądzę, że można.

(...)

Może właśnie ta wyjątkowa energia na początku sprawia, że nieraz mimo wszystko pamiętamy noce, w które się poznaliśmy. Nie tylko rozstania, ale te wyjątkowe pierwsze spojrzenia, gesty. Albo i nawet słowa w nieistniejącej namacalnie przestrzeni .

Dni i noce początku, zanim wszystko rozbłyśnie w spojrzeniach. I właśnie do nich chcemy wracać. Tak jak chciałabym wrócić do nocy, w której poznałam ciebie. Jeszcze nie wiedziałam, ale może już czułam. Nawet będąc tym dzikim, złamanym dzieckiem, które widzę w sobie z perspektywy czasu.

Jak mogłeś pokochać tamto dziecko, po prostu, jako człowieka? Bo ja wiem, jak mogłam pokochać ciebie. Od samego początku, byłeś wyjątkowy. Choć bezczelny, arogancki. Jednak jednocześnie byłeś tak wrażliwy, gdzieś pod spodem, aż to z ciebie parowało. Ta para skropliła się na moim języku. Wiesz,czasem myślę, że po latach ta sama substancja stała się moimi łazami po twojej utracie. Ale to nie szkodzi.

W domu, kiedy jestem sama, wracam więc do tej piosenki. I w jakiś sposób ona przenosi mnie do nocy, w której się poznaliśmy.
Wiesz, Vince, że mimo tych wszystkich kłód rzucanych pod nogi, kocham swoje życie. Kocham Jego. Tych ludzi, których poznałam już po tobie.

Wszystkie przypadkowe i świadome decyzje zaprowadziły mnie do miejsca, w którym, choć nieraz brakuje mi siły, jest mi dobrze. Chociaż, On twierdzi, że mi wszędzie byłoby dobrze, bo w środku mam tak wszystko dziwacznie poukładane. Może ma rację. Niemniej, cieszę się, że jestem gdzie jestem, cieszę się że dorastam. Wyłagodniałam. Zapuściłam włosy i nie idzie mnie wyprowadzić z równowagi. To nie tak, że cokolwiek bym zmieniła.

Ale czasem chciałabym wrócić do nocy, w której się poznaliśmy. Bo widzisz, w tym wszystkim, po tylu latach, tak bardzo za tobą tęsknię. Ściga mnie twój duch a ja nie wiem nieraz, co z nim zrobić.

Czasem zastanawiam się, jak by to wyglądało, gdybyś nie umarł. Część mnie boi się, że by cię straciła, że zaczęlibyśmy się od siebie oddalać, bo nasze życia stawałyby się coraz bardziej inne od siebie. Nie malowałbyś moich aktów, ja wyjechałabym tutaj, a może opiekowłabym się tobą na psychiatrii. Ale większa część mnie ma pewność, że mimo wszystko bylibyśmy zawsze w jakiś sposób razem. Ty, ja, Królik. I inny ludzie w naszych życia, przecież i oni mogliby się rozgościć (...). 


Zdarza mi się więc wątpić, zdarza mi się częściej święcie wierzyć. Ale..to i tak nie ma znaczenia, prawd? Bo ty nie żyjesz. A ja gonię twój obraz, który łgodnieje i dorasta ze mną.
Gonię twój obraz widząc wszystkie błędy które popełniłam i które powtarzam, gdy inni chorują na to samo co ty. Gonię twój obraz gdy krzywię się, widząc swoje odbicie w lustrze, bo nie mam twoich cudownych ciemnych oczu. Gonię twój obraz w lęku o innych ludzi, tych, których kocham tu i teraz. Gonię twój obraz w kolejnych magicznych dotknięciach z kimś przypadkowym.

Gonię twój obraz, gdy zapalam papierosa przed domem, słuchając tej piosenki. Ale gdy jestem sama, choć oddalona o tyle lat, oddalona o życie, a może nawet i o śmierć, wracam czasem wtedy do nocy, w której się poznaliśmy.

Słyszę twój śmiech. Ripostuję obelgi. Jestem znów trochę pijana, podobasz mi się, ale nie chcę po prostu się z tobą przespać, chociaż jestem taka młoda i przerżnęłabym cały świat. Czuję, że chcę cię poznać. I rozmawiam z tobą, a potem zostaję do rana i patrzę, jak rysujesz w swoim szkicowniku. I nie muszę nic wcale mówić, kiedy trzeźwieję i tak się przyglądam, a jedyny dźwięk, jaki słyszę, to rysik ołówka trący o kartkę.
Jestem znów w nocy, podczas której się poznaliśmy i jest mi dobrze.

I chyba już teraz...wiem, co robić z twoim duchem, który stale mnie prześladuje. Muszę go nadal, po prostu, boleśnie kochać.

(29.07.19)


Reposted from hormeza