Kiedyś ta piosenka kojarzyła mi się z tym, którego dzisiaj tak bardzo mi brakuje. Wtedy to on medytował o poranku, wyginał swoje ciało w nieprawdopodbnych asanach i hodował drzewka pomarańczowe. Wszystkie drzewka, które tylko mogłby wyrosnąć z pesek zjadanych przez niego owoców. Tak jakby udowiadniał, że z ofiarowanego życia zawsze może powstać nowe. Tak jakby udowiadniał, że ten cykl jest niezmienny, wieczny i piękny. Życie- Śmierć- Życie.
Dostałam od niego kiedyś i mango i awokado. Zgubiłam je potem w czasie i przestrzeni, wydając komuś, przeprowadzając się między kolejnymi mieszkaniami. Zgubiłam wiele rzeczy któe był od niego. Straciłam ich tak wiele w zmieniającym się życiu. To nic. To w porządku. Najważniejsze, że nie zgubiłam tego kawałka serca, który należał do niego. Nadal tam mieszka. Najważniejsze, że nie straciłam tego, czego mnie nauczył i tego, czego ja chciałam nauczyć jego.
Wtedy, przed laty też byłam ogrodniczką. A może bardziej próbowałam nią być. Uwielbiałam otaczające mnie rośliny. Ale wiele z nich umierało, zwłaszcza zimą, choć nie była wcale tak mroczna, jak ta na wyspie. Nie byłam na nie być może gotowa, nie dorosłam do cierpliwości pastowania zielonego życia. Może nadal nie jestem. Nie dowiem się jednak, jeśli tego nie sprawdzę.
Mam więc w domu wiele doniczek, mniejszych i większych. Stromanthe i koleus. Aloes i Ficus. Zielistki i liście jak węże. Podlewam, zraszam, karmię tym, co już martwe i organiczne. Kośćmi matki ziemi przemieniionymi w próchnicę.
Jest też malutka siewka mango. Ta jednak daje mi chyba największe szczęście.
Posiałam tę pestkę, gdy zima szalała na dobre nad moją wyspą, sztorm wdzierał się do serca, lecz topniał już mrok. Nie spodziewałam się, że wyrośnie. Zazieleni się po pierwszej różowości młodego kiełku. Zwalczy nasiona klonów, które przypadkiem znalazły się w ziemi. Wygra. Będzie chciała żyć.
Zawsze widziałam, że ja będę chciała żyć. Nawet w najgłębszej zimie, nadal było we mnie życie, nawet, gdy myślałam, że je straciłam. I nawet w najgorszych momentach byłam właśnie ziarnem, zwiniętym w bezpiecznej, czarnej i żyznej ziemi, gotowym wzrosnąć, gdy tylko przez grubą warstwę poczuję słońce. Słońce, ciepło, życiodajna woda. Mi też nie trzeba więcej. Rosnę. Oddycham. Nawet, jeśli straciłam już ludzi, których kochałam. Nadal jest kilku tych, których czułością się otulam i którym próbuję dawać swoją. Najważniejszych. Tu i teraz. Nadal mam miejsce w srecu na wiele czułości, a nie tylko jej skrawki.
Wiem, że nadejdzie kolejna zima. I wiem, że i z niej spróbuję wyciągnąć znów, tak wiele, jak się da. Zasadzę kokosa w ciemności i przez wiele miesięcy będę wypatrywać tego, aż on zakiełkuje w nadmiarze ciepła i wilgoci. Wiem, że warto czekać. Warto być cierpliwym. Z cierpliwości i wytrwałości tak często wzrasta prawdziwa, zielona siła życia.
Teraz to ja ćwiczę jogę. Oddycham przez nos i czuję, jak przepływa przeze mnie życie. Kiedyś zsadzę też pomarańczę. Mieszkam nad oceanem i czasem zbieram na plażach śmieci, które on z siebie wyrzucił.
Daję i nie oczekuję niczego w zamian.