W Chorwacji i Słoweni spadły metry śniegu. U mnie śnieg od poranka pada bez przerwy. Ta zimna zima wcale nie oznacza, że jest lepiej. Że nie dążymy ku zagładzie. To wszystko przez topnienie Arktyki i mniejszą ilość lodu na Morzu Barentsa.
W Japonii za wcześnie zakwitła wiśnia. Po raz pierwszy od...zawsze, zakwitła już w marcu. Nie istnieje 90% lasów deszczowych na Borneo. Ilość krylu w ocenach spadła o ponad połowę i humbaki umierają z głodu. 60% rafy koralowej nie istnieje. Z żyznych podwodnych łąk, na których żyła 1/4 fauny oceanów, zostały białe szkieletowiska.
Być może przez zakwszenie oceanu zapadnie się ryft Atlantycki. 20 lat? Może mniej. Bo przecież jest z wapiena, który rozuszcza się przez zwiększoną kwasowość. Największe tsunami na Atlantyku zniszczy pół Europy. Zaleje Skandynawię i wybrzeża Hiszpanii. Nie będzie dokąd uciekać.
Już nie ma dokąd uciekać.
Za każdym razem, gdy spaceruję nad oceanem, patrząc na edredony, rybitwy i maskonury, patrząc na foki i wypatrując rodzin wielorybów myślę o tym, że ten ocean umiera. Co roku rozmnaża się widocznie mniej alek, bo nie ma sardynek i makreli. To my je zniszczyliśmy.
Mieszkam na Islandii 3 lata. W tym czasie zauważyłam sama, samiusieńka, cofanie się czoła jednego z lodowców. Ponoć ostatnio przypłynął do nas niedźwiedź polarny. Wychudzony, przerażony, głodny, dopłynął tu na kawałku kry. Niedługo wyginą, bo nie będzie lodu, na którym mogą żyć. Nie będzie Arktyki. 10 lat? 20?
Wszystko postępuje coraz szybciej. W moim sercu rodzi się panika, że nie zdążę. Ja nie zdążę zobaczyć chmary głuptaków gniazdujących na Atakamie. Nie zdążę zobaczyć dziewiczego lasu deszczowego. Chcę podróżować, myślę egoistycznie. Bo tylko egoizm mi został. Nie wierzę, że ją uratujemy. Nie wierzę już, że bioróżnorodność holocenu nie zostanie zmieciona z planszy za pomocą ręki naszej cywilizacji. Chcę podróżować, choć za każdym razem, gdy myślę o samolocie, powstaje mi myśl w głowie o śladzie węglowym. Ale czy to, że ja nie wsiądę, coś zmieni? Czuję się bezsilna. Bo co zmieni mój brak egoizmu?
Zmierzmy ku zagładzie, a wszyscy dalej świetnie się bawią. Jesteśmy głupi. Jesteśmy okrutni.
Obserwuję islandzkie ptaki i czuję smutek. Bo wiem, że powoli, sukcesywnie, będą wymierać. My wraz z nimi, ale być może my sobie na to zasłużyliśmy. Jak, do kurwy nędzy, jak możemy o tym nie myśleć? Żyć, w spokoju oddychać, wiedząc, że tak, ta katastrofa jest nieunikniona? Jak możemy kupować 56 parę butów, nie myśląc, że wcale ich nie potrzebujemy- a przez nie wymrze kolejny gatunek? Jak możemy wyrzucać jajko, bo już się najedliśmy, mimo że do jego produkcji było potrzeb około 200 litrów wody? Wody, której niedługo braki odczujemy wszyscy. Nie jestem święta, jem dalej mięso od czasu do czasu, mimo że wiem, iż hodowla zwierzęca doprowadza nas na skraj. Ale staram się. Naprawdę się staram i kupuję w sklepie marchewki, które wyprodukowali na mojej wyspie, a nie te z Holandii. Oszczędzam wodę, mimo że Islandia to kraj w nią najbardziej zasobny. Mam 4 pary butów. Nie zmieniam kurtki co sezon, bo jest niemodna. Przerzuciłam się, choć z trudem, na elektroniczne książki. Czasem wyrzucam jedzenie- ale za każde się kajam. I nie, nie dlatego, że malutkie dzieci w Afryce głodują. Dlatego, że każdy kęs pokarmu dla mnie to kolejny ślad węglowy. To woda. To wycięta połać lasu, stepu. To zanieczyszczone powietrze.
I chce mi się krzyczeć. Gdy widzę jak ludzie kupują kolejne buble, wyrzucają tony jedzenia w restauracjach. Gdy widzę, jak nie myślą. Jak udają. Jak można udawać, że nic, naprawdę nic się nie dzieje? Nie wierzę w ludzkość. Nie wierzę, że lodowce przetrwają. Że nie zabraknie nam wody. Że rafy niedługo wyginą całkowicie. Nie wierzę, że się zatrzymamy, już nie. Ale, jako zaraz, chcę jak najmniej przyłożyć rękę do tego kurestwa.
Chce mi się krzyczeć, bo udajemy, że wszystko jest w porządku. Jak można planować dzieci, jeśli za 30 lat światu będzie brakować wody? Jak można o tym w ogóle, ani trochę nie myśleć?
Mamy swój świat, swoje problemy. Ewolucja nie przygotowała nas na myślenie globalne. Może to wiarygodne wymówki. Nie ogarniamy umysłem katastrofy, do której zmierzemy. I żyjemy swoim małym, marnym życiem. Bo może niektórzy mieli rację- nie znaczymy nic w obliczu zagłady jako jednostka. Nie znaczymy nic przez swoją bezmyślność, choć wszyscy po kolei moglibyśmy znaczyć wszystko.
Jedyne przerażenie i smutek, który mnie dopda, nie dotyczy tylko mojego życia. Dotyczy całego świata, który jak i ja, powoli umiera.
Reposted from hormeza