Reposted from hormeza
Reposted from hormeza
Już sama nie wiem, czy jest mi w tym wszystko jedno? Czy jednak boli?
Wiem tylko, że moje uczucia i lęki jak zwykle są najmniej istotne. Mam być z boku. Jestem. I w porządku właściwie.
Ale jak widz w ciemnej sali kinowej, mam prawo zapłakać sama z sobą. Najlepsze to znać fabułę filmu, od pierwszej sceny wiedzieć, gdzie to zmierza i siedzieć w tym wygodnym fotelu mając mdłości od zapachu popcornu. Widziałam sporo podobnych filmów i zawsze mam nadzieje na inne napisy końcowe- ale tak mało jest oryginalnych scenarzystów. Wiekszość bawi się teraz w remake. I tyle dobrze, że On jak zwykle ma zapas chusteczek do wytarcia nosa. Oglądam w napięciu dalej.
To boli czy nie boli jak pani rusza tym zbliznowaceniem? No?!
Bóle są fantomowe. Tak naprawdę nie mam prawa tam nic czuć.
Centrum Reykjaviku w odrobinie śniegu.
Wieczorem urządzę bitwę na śnieżki i zostanę śniegowym orłem.
Życie jest dobre.
Doczekałam się. W nocy w końcu spadł śnieg.
20 centymetrów białego puchu, o poranku nietkniętego jeszcze przez nikogo. Świat wygląda niewinniej. Jest cicho i jasno. Czystość piękna. Ciągle pada, więcej i więcej, jakby cały świat miał zniknąć w tej krystalicznej bieli, od której blasku aż bolą oczy.
Od rana słyszę w uszach tę piosenkę, gra mi w głowie od wczoraj. Śnieg nie może zaczekać. Nie noszę rękawiczek. Zawsze mam gorące ręce. Znów wychodzę boso na podwórze, bo chcę go poczuć, chcę by mnie przeszyło zimno, skonfrontowane z ciepłem mojego żywego ciała. Tak czujesz, że jesteś prawdziwym. Tak naprawdę możesz poczuć swoją dosłowność i zaśmiać się z radością- oto jestem.
Stojąc w śniegu, nadal to słyszę. Tori Amos, istota z niesamowitą wrażliwością, napisała ten tekst z myślą o swoim ojcu. To jeden z najpiękniejszych utworów o dorastaniu, marzeniach i stawaniu się niezależnym człowiekiem. O całym tym trudzie, rozczarowaniach, które spotykamy po drodze. Marzenia, niczym białe konie, uciekające przez lata. To również jeden z najpiękniejszych utwórow o miłości. Tej, dzięki której wzrastamy, której nieraz może zabraknąć. I o tej, której powinniśmy podarować sobie. Mimo wszystkiego co się zmienia. Mimo chaosu. Mimo tego, że tej miłości nieraz zabrakło albo było za dużo wśród tych, którzy według nas powinni nam ją podarować. Nie ma takiej powinności i to kolejna z tych rzeczy, z którymi tak bardzo sobie nie radzimy. Read More »
Są takie dni, przeciągajęce się w miesiące, gdy zapominam, że jeśli miałabym wybrać soundtrack swojego życia*- to będzie ten kawałek. W gratisie los, przypadek, czy jak to zwać, dodaje mi nawet widoki jak z teledysku.
Wszystko mam. Dostałam na krzywy ryj.
I dostaję nawet te najbardziej niespodziewane gwiazdki z nieba. Są trochę znowu jak cuda zimowego przesilenia.
Co chwilę moje oczy szklą się łzami najpiękniejszych wzruszeń. Z powodu piękna, z powodu tego, co dotrzegam na zewnątrz i w środku.
Cieszy mnie oszronione źdźbło trawy. Ostatecznie widzę dobro.
Kocham, jestem kochana. Mam najbliżej wspaniałych ludzi. Rodzinę, którą wybrałam i stworzyłam z niektórymi ludźmi cegiełka po ciegiełce. Mogę widzieć piękne zachody słońca, piję gorącą herbatę po tym, jak wiatr wdmucha mi mróz aż do szpiku kości. Read More »
Stara prawda mówi uważaj, czego sobie życzysz. Uważaj, o czym pomyślisz.
Najgorsze jest czekanie, aż cała procedura ruszy i myśli, które narastają z czasem. Najgorzej leczyć medyka, który pracuje na onkologii. Szycie butów dla mistrza szewskiego. Włączona nadmierna hipochondria, o której logicznie wiesz, że jest przesadzona, bo za dużo rzeczy się dzieje naraz i musisz być za dzielna i zbyt samodzielna w za wielu miejscach.
Byle do nowego roku. Kolejnego roku życia.
Zaklinanie. Jestem w tym dobra. Tym razem rzucę urok na siebie i ciebie. Żebyśmy mogli się razem zestarzeć.
Daylight
In bad dreams,
In a cool world
Full of cruel things,
Hang tight
All you
Nothing like a big bad bridge
To go burning through.
Poranki po bezsennych nocach. Zapętlam tylko to. Uspokaja.
Never was one for a prissy girl
Coquette call in for an ambulance
Reach High
Doesn't mean she's holy.
Just means she's got the cellular handy.
Almost brave
Almost pregnant.
Almost, you know, enough.
Vanilla. Vanilla.
Potrzebuję podróży. Wyjazdu do miejsca, gdzie nikt mnie nie zna. Miejsca, ktore na chwilę oddali mój żal.
Potrzebuję ruchu. Zmiany godziny. Nowego doznania. Gór i lasów. Wąskich uliczek nieznanego miasta. Lotniskowego stresu.
Potrzebuję ucieczki na moment.
Nie patrz na to jak na stratę. Niech pustki która przychodzi w tych momentach nie wypełnia żal. Spójrz, ile zyskujesz. Ile przestrzeni, którą możesz wypełnić sobą. Działaniem. Sztuką. Własną siłą.
Naucz się być Włóczykiem na nowo. Sto mil ciszy jest darem.
3 miejsca, w ktorych tracę nad sobą panowanie:
1. Ksiegarnie
2. Sklepy botaniczne / kwiaciarnie
3. Sklepy z artykułami dla plastyków.
Dzisiaj numer 3. Przypadkiem.
Znalazłam cienkopisy malarskie i kreślarskie w kolorze sepii. Będę mogła narysować pocztówki pełne wspomnień, ktore nigdy nie miały miejsca.
Twórcze podniecenie.
Połykam ten ból, to uczucie jak perłopław połyka ziarnko piasku. Nie mogę sie go pozbyć. Tego nie da się wypłukać całym oceanem słonej wody. Kiedyś już próbowałam, to zawsze działa tak samo.
Zamykam się więc w sobie, zatrzaskuję. Obtaczam ziarnko piasku, nic nie mówiąc, będąc na dnie morza, jak zawsze. Z zewnątrz nie widać różnicy. Malo kto sięga wgłąb oceanu.
Nikt nie sięga do wnętrza perłopławu.
Sama w sobie, bez niczyjej pomocy, znów z ziarna bólu uczynię perłę. I za jakiś czas wypluję ją, bez ran na podniebieniu i znów będzie tak samo.
Lubię na nich patrzec, kiedy siedzą razem w poczekalni.
On ma 83 lata, jak wynika z dokumentów. Ona jest w podobnym wieku. Zawsze oboje mają podobne swetry, tradycyjne lopapeysy z islandzkiej wełny. Jest między nimi niezwykła bliskość.
Całe życie przeżyli razem na dalekiej północnej farmie. Teraz 2 miesiące muszą spędzić w mieście, tak gwarnym i nnym od pustego krajobrazu, do którego przywykły ich serca. On ma ponad dwa metry wzrostu i dwa sztuczne biodra. Porusza się z trudem, a ona zawsze do podtrzymuje, choć sama ma już niewiele siły. Też jest wysoka i postawna. Oboje mają piękne dłonie, pobrużdżone, naznaczone odciskami i liniami życia, które powoli się kończy. Mają tak samo pocięte liniami zmarszczek twarze, wysmagane mrozem, islandzkim wiatrem i spalone słońcem, które latem potrafi być mocniejsze niż gdziekolwiek indziej na świeicie. Mimo kruchości minionych lat, nadal drzemie w nich siła. Niczym starego dębu. Myślę, że mogli nigdy nie widzieć takich drzew. Read More »
Mój Mąż nigdy nie lubił świąt. Miał, jak wielu, swoje powody. Dzisiaj czeka na nie ze zniecierpliwieniem. Drugi raz w życiu, jak mówi. Nie będzie żadnego zamordowanego drzewka i prezentów, bo wymaga tego okazja. To nie nasza rzecz.
Będzie dużo wina, miłości i czułości w każdej formie. Będzie dużo dobrego jedzenia i maraton Władcy Pierścieni. To nasza rzecz. Bo tak wybraliśmy, bo sami to stworzyliśmy. Może spadnie śnieg, choć w tym roku Wyspa jest wyjątkowo ciepła. Ale i tak nie potrzebujemy mrozów, tylko siebie. Odczarowałam dla niego świeta, jak mówił mi w nocy. Tak jak wiele innych rzeczy. Tak jak on zdjął ze mnie wiele złych uroków.
Tak właśnie powinno być.
Piję dziś o poranku herbatę z liści brzozy, w ciemności islandzkiej zimy i planuję, jak będę przy muzyce, w spokoju, czekając na jego powrót lepić pierogi. Już dzisiaj, bo dlaczego by nie? Bo żadna tradycja mnie nie wiąże, nie trzyma. Chcę go nimi nakarmić, przelewając w nie całą swoją miłość. Bo dlatego właśnie kocham gotować dla ludzi, którzy są dla mnie ważni. To wyraz troski. To wyraz tego, że mi zależy. I może to być krzywe ciasto z zakalcem, może być domowy chleb. Dzisiaj będą pierogi z kapustą i grzybami. Prostota sama w sobie. Tak jak prosta i oczywista jest miłośc. Jest. Nie trzeba jej nieraz komplikować. Read More »